KILIMANDZARO 2

 

                        

Dzień 4. Rano podchodzimy 300m w górę, stromą, przepiękną ścianą Barranco Wall, dalej poprzez powulkaniczne wzniesienia i doliny dochodzimy do Karranga Camp (3970m). Krajobraz pustynno-alpejski. Po krótkim odpoczynku ruszamy w górę do położonego na skraju urwiska Barrafu Camp (4550m). Barrafu w języku Swahili znaczy „lód” i jest miejscem rzeczywiście księżycowym, mało gościnnym i mało przyjaznym. Zależy nam na czasie, bo w nocy ruszamy na szczyt. Dziś przeszliśmy około 13km w 6 godzin. Usiłujemy zasnąć, wpełzając o 19 w śpiwory. Ale sen jakoś nie przychodzi. Zbyt duże emocje. Co chwila sprawdzam czas i choć wydaje mi się, że to co najmniej godzina, mija zaledwie 5 minut. Wstajemy o 23 i po łyku herbaty i biszkoptach jesteśmy gotowi do ataku.  


                        

Dzień 5. Godzina 0.15 – ruszamy w górę. Początek doskonały. Mamy super tempo. Wyprzedzamy zespoły, które wyszły wcześniej. Im wyżej tym gorzej. Wolniej, zimniej i zimniej. Bardzo wilgotno, wiatr pogłębia jeszcze uczucie zimna. Wkładamy na siebie wszystkie ciuchy, które mamy w plecaku. Każda chwila odpoczynku to przemarzanie. Od 5300m noga ciągnie się wolno za nogą. Jak zwykle walka ze swoją słabością. Pytania, stwierdzenia i konstatacje. Po co tam się wleczesz, chyba szukasz guza, zajrzyj w PESEL. Spoglądam na swój wysokościomierz. Jeszcze tylko 150m i mamy Stella Point (5685m). Łykam żel energetyczny i człapię dalej. Nie mogę pić, napoje izotoniczne zamarzły. Już świta, już łatwiej, już łagodniej. Wreszcie o godzinie 5.55 dotykam Uhuru Peak (5895m). Czas naprawdę niezły. Dach Afryki wita mnie wschodem słońca. Już wiem, że warto było. Odzyskuję energię, cykam foty, gapię się jak dzieciak w słońce, w organy lodowcowe i lodowcowe stalagmity. Jestem w niebie Afryki. – Jeszcze tego samego dnia schodzimy w pyle wulkanicznym na 3100m do Mweka Camp, który zaszył się cicho w lesie tropikalnym. Dziś przeszliśmy w górę 7km i w dół 23km. Tym razem kamienny sen dopada mnie z szybkością formuły 1. Marzenie i spełnienie. Dobranoc.  


                                 

Dzień 6. Schodzimy dalej drogą Mweka. Do przejścia 15km. Czas 2,5 h. To już sama przyjemność. Mży. Łykam jak pelikan, po wszechobecnym wulkanicznym kurzu i pyle, ożywczy kapuśniaczek i rześkie powietrze. Krajobrazy tropiku bajkowe. Dochodzimy do Mweka Gate (1980m). Marzenia prozaiczne. Królestwo za prysznic. W nogach 100km. Dotknąłem Kilimandżaro. Zapisuję to jako czas spełniony i dokonany. Amen.

 

Up